Posty

This is not the Punisher you're looking for, albo recka drugiego sezonu.

Obraz
Zjebali to. The end. -------------------- Co? Że za krótko? No a co tu więcej pisać?  Dobra, dobra... Pochowajcie te maczety i koktajle. Przydadzą się na jakieś pół roku po Brexicie w Anglii. Enyłej... Miałem pietra kończąc reckę sezonu pierwszego, że jak zrobią kolejny to jest szansa że to skiepszczą. No i co? No i się nie pomyliłem, urwał nać. Aha, będą spoilery. Od czego by tu zacząć, słuchajcie? Początek jest jak z opery mydlanej, albowiem, wyobraźcie sobie że Frank, któren buja się po kraju bez celu, będąc po finale jedynki człowiekiem wolnym jak ptica,  znajduje sobie kobietę. I co? I nic, bo laska dostaje kulkę podczas rozróby w knajpie, w której pracuje. A przyczyną tejże jest druga dziunia, która napatacza się Castle'owi ni z gruchy, ni z pietruchy i pakuje go w nowe szambo. Ktoś za cośtam ją ściga generalnie, w grę wchodzi ofkoz wielki biznes, wielka Ameryka i jeden wielce nie po kolei będący na umyśle ksiądz morderca. A w środku Frank lutujący kogo popadnie. Jako

Brace yourselves - Święto Murarzy is coming.

Ano właśnie. Dla mających problem z kalendarzem nadmieniam, że piszę te słowa ostatniego dnia miesiąca stycznia, a zabierałem się do tego od jakiegoś tygodnia. No więc... Słuchajcie, ja nie mam nic do Walentynek. W sensie do tego, że jest to Święto Zakochanych etc. Fakt taki, że patron dnia owego obejmuje swym niebiańskim czuwaniem również ludzi umysłowo szwankujących nie ma tu znaczenia, każdy zakochany bez wahania zaświadczy. Fajnie, że jest w kalendarzu takie święto. No bo skoro mamy Dzień Czarnego Kota, albo Dzień Placka Ziemniaczanego (my personal favourite), to czemu by rozmotylkowani i rozmotylkowane brzusznie nie mieli mieć? Problem polega na tym, że jak nadmieniono na wstępie, do samego dnia jest ponad czternaście dni jeszcze a machina marketingowa szaleje już na całego. Wpiszcie sobie w gugle "Walentynki", zobaczycie co Wam wyskoczy. Ano właśnie. Tu jest wampir pogrzebany. Reklamy. Marketing. Promocje. Lawina czerwonych serduszek, "imprez", dekorac

Darwin nie miał racji.

W każdym razie jego teoria o doborze naturalnym straciła ostatnio na aktualności, stwierdzam po naocznych i nausznych doświadczeniach z ostatnich dwóch dni. Nie, żebym wcześniej nie miewał rozkmin tego typu, zwłaszcza po tym co zdarzyło się dwa tygodnie temu w Gdańsku, ale "ciszej nad tą trumną", więc sami rozumiecie, o tym ten wpis traktować nie będzie. To o czym będzie też raczej do lekkostrawnych spraw się nie zalicza, więc jeśli nie jesteście fanami czytania o rzeczach denerwujących, odpuśćcie sobie. Jeśli zasię zdecydowaliście się zostać, zaparzywszy sobie uprzednio spory kufel melisy na uspokojenie, to lecimy. Primo - AszDziennik. Czytam dla beki i poprawy sobie nastroju, w każdym razie do wczoraj, bo trafiłem na to . Przeczytajcie i wnioski wyciągnijcie sobie sami. Wiedziałem już wcześniej, że przemysł mięsny i ogólnie masowa produkcja żywności to jakieś kompletne barbarzyństwo, ale to przegięło pałę goryczy. Brak mi słów na jakikolwiek inny komentarz w temacie,

Przeboje podróżnicze, albo o Poznaniu dla ewentualnie zainteresowanych słów kilka.

Cześć. Na wstępie zaznaczam, że nie mam kompletnie eksperiencji w robieniu tego typu wpisów i jest to moje pierwsze podejście, więc jeśli zajrzy tu ktoś wylevelowany w temacie i będzie miał jakieś konstruktywne uwagi co do zawartości i merytoryki to ja bardzo chętnie takową przyjmę. Na drugim wstępie, po uwadze PigOuta muszę powiedzieć czemu nie ma fot, zawsze w tego typu wpisach obecnych - ano temu, żem nie planował jakichkolwiek tego typu produkcji i nie zaopatrzyłem się w odpowiedni sprzęt fociarski. A moim telefonem to można sobie co najwyżej powycierać nos. Temu podlinkowane miejsca gdzie mnie zaniosło, w ramach nieudolnego zastępstwa. Zaś się poprawię. Ad rem zaś... Z racji, że w piątek ostatni miałem urodziny, stwierdziłem, że czas najwyższy zabalować i pozwiedzać, więc po losowaniu równie długim i interesującym jak transmisja z obrad podkomisji ws wiadomej, padło na Poznań. Byłem tam wcześniej razy dwa, ale tylko i wyłącznie w celach eventowych, więc wiecie - wpad na im

What a wonderfull life, albo moje z Nietypową Matką Polką przeboje.

Cześć po stu latach niewidzenia się. No więc wracam mimo braku zalanej kwartał temu kawą klawiatury z obwieszczeniem, że książka, którą zrecenzować zamiaruję dotykowo, jest niebezpieczna dla integralności ciał Waszych, w szczególności boków. Ad rem zaś - dzieło owo wiekopomne jest zatytuowane jak we wpisu tytule i tak samo zwie się jego autorka, poczytna i znana blogerka, której fanpage na twarzoksiążce ma fanów legion, a nowi walą jak po karpie w Lidlu przed Wigilią. Czemu? Bo NWP ma sakramencko rozwinięty talent ironizowania, szydery oraz niezbadane pokłady ciepła, humoru, autoironii i pióro tak lekkie, że ptasie z sądu Ozyrysa to przy tym Mjölnir, kiedy Thora nie ma w okolicy. O czym niewiasta owa zacna pisze w sposób malowniczo przeze mnie opisany? O zwykłych, normalnych codziennościach, czyli przebojach z mężem o wdzięcznej ksywie Siara, oraz czworgiem synów, o równie malowniczych przydomkach, których nie podam, bo mi się nie chce. Generalnie jest przekrojówka, kompilacja hi

Siła jest kobietą. Banał, ale prawdziwy, chcecie czy nie.

Obraz
Co, że smuty walę i stulam ogólnie rzecz ujmując pierdoły? A i owszem.No ale, słuchajcie, czasem tak jest że nawet o banałach trzeba przypominać. Enyłej... Czemu akurat dzisiaj w takie tony podbijam? Ano temu, że trafiłem na wpis. Bardzo trudny w odbiorze wpis. A nawet dwa. O tym, że autorce jednej i drugiej ciężko jak jasna cholera było go napisać, to nawet nie ma co wspominać, słuchajcie. Wrzucę Wam tu linki do obu, poczytajcie sobie i wnioski wyciągnijcie sami. A na deser dołożę coś z własnego podwórka, żeby nie było że tylko z neta małpuję i wklejam cudze treści. Pierwszy, droga nieliczna publiczności pochodzi z bloga  Piątkowego Kącika Nienawiści Dla Ludzkości  a traktuje o temacie tak powszechnie aktualnie zlewanym jak wojna w Syrii, pedofilia kleru czy walka Rdzennych Amerykanów o zachowanie tej nędznej resztki wolności, jaka im koloniści zostawili. Znaczy się o depresji. Całość znajduje się tu  i naprawdę, powiadam Wam, warto się nad tym pochylić, bo podane jest pros

Jedno jest pewne - Cejrowskim to ja raczej nie zostanę.

W żadnym stopniu - światopoglądowo ani globtrotersko. Czemu?  No bo: 1. Jestem lewakiem. 2. Dwie i pół godziny czekałem aż otworzą się bramy raju, znaczy się drzwi lotniska w Eindhoven. No bo, nie wiem czy wiecie, ale tamtejszy aeroport jest zamknięty od północy do wpół do piątej. I biada temu, kto przyjedzie w tym czasie, albowiem może uświerknąć na mrozie, dostać kosę pod żebro albo zejść na zawał. Nikt okiem nie mrugnie. A zagrzać się nie ma gdzie, bo najbliższe cokolwiek, znaczy się MacDonalds jest o godzinę marszu, w dodatku otwarty tylko do drugiej. Poza tym absolutnie nic. Zero jakiegokolwiek schronienia. Nawet miejsce dla palaczy jest osiatkowane, nie zabudowane. Wiem to od poznanego na posterunku Włocha, którego równo o północy wykopali na dwór. Zdążył zrobić dość dokładne rozpoznanie terenu, co przydało się i mnie i paru innym chłopakom, których spotkała ta sama niemiłość. Tyle dobrego, że fajna ekipa się zrobiła. Światowa - Włoch, Meksykanin, Norweg, Grek, afroniemiec

Czarny Piątek, albo co ty facecie wiesz o prawach kobiet?

Obraz
Szczerze mówiąc, nie wiem nic. W sensie z prawnego punktu widzenia. Tyle, że nie o to w całym, sygnowanym na czarno i co jakiś czas ponawianym dymie w naszym kochanym Kaczystanie się rozchodzi. Każdy, kto ma dostęp do jakichkolwiek mediów wie, o co. Or is it? Ano właśnie chyba nie do końca.  Skąd to wiem? Ano stąd, że byłem krótki czas członkiem jednej grupy skupiającej niejako organizatorki owych protestów i zostałem z niej wylany bez słowa ostrzeżenia za wyrażanie poglądów będących nie po myśli administracji (albo dlatego, że jestem facetem i się wypowiadam. Nie wiem, feedbacku nie uświadczono). I co się napatrzyłem tamój to moje, słuchajcie, w związku z czym jeden najjaskrawszy wniosek jest taki - największym wrogiem protestujących kobiet nie jest Kaczor z całym, podporządkowanym swojej kurduplowatej woli, aparatem państwa, wliczając w to organy ścigania których przedstawiciele leją sążną strugą cieczy fizjologicznej na marsze ONR-u, naziolskie hasła na murach Jasnej Gór

Ot, nieuchronnie idzie ku apokalipsie.

Czemu? Ano bo wychodzi na to, że ludzka rasa mięknie aż strach. Bo widzicie, mam w Irlandii sporo krewnych, a i parę ludków ze szkolnych czasów tamój znalazło parkingi życiowe.  Sprawa ma się tak, że owi ku dzikiemu kwikowi widowni (w tym i mnie oczywista) zamieszczają hurtem statusy o alertach blizzardowych, ostrzeżeniach przed klęską żywiołową i całym związanym z tym galimatiasem (wliczając foty pustych półek w sklepach, pozamykane szkoły i przymusowe wolne w pracy). Tylko że materiał dokumentacyjny zdjęciowy pokazuje tamój warunki jakie u nas panowały w połowie listopada. Śniegu tyle co odwodniony kot napłakał, temperatury lekko tylko poniżej zera... W porównaniu do tego, co mamy od paru dni u siebie to trochę jakoś nie teges. Sami rozumiecie. A żeby nie było (tryb stuletniego weterana: on) to sam pamiętam zimy takie, że z mojej wsiowej dziury nie można się było ruszyć nigdzie przez bite trzy dni, bo tyle nawaliło śniegu. Dodajcie do tego wiatr, mróz grubo poniżej minus dzie

Są czasem takie dni...

... że nawet Michael Buble nie pomaga. Starość jest przerąbana. A starość połączona z chorobą to już jest totalnie kicha. Nie tylko dla adresata choroby, bo ten jest po czasie w takim stanie, że nie trybi kompletnie nic. Wiecie, wegetacja. Postronni mają dno i metr mułu, bo muszą na to patrzeć z miażdżącą wnętrzności bezradnością. I nawet nie chodzi tu o fakt nadchodzenia nieuchronnego, bo śmierć przyjdzie po każdego. Od niej się nie ucieknie, to nie w jej przyjściu jest problem. Myk jest tu, że patrzysz na kogoś, kogo pamiętasz zupełnie inną osobą. I widzisz jak powoli znika. Niby jest, ale tak naprawdę coraz mniej i mniej, aż pozostaje tylko pusta skorupa bez duszy. Z bijącym nie wiadomo po co sercem. I jedyne co ci zostaje to czekać na telefon. A wisienka na torcie to to, że czekasz na ten telefon bo chcesz, żeby się to wszystko wreszcie skończyło. Żeby wymazać z pamięci to, co widzisz teraz, żeby to co czujesz zarosło z czasem skorupą niepamięci i znikło na zawsze, a zostały tylk